środa, 27 lutego 2013

Dzień wyjazdu

Dzisiaj wyjeżdżamy, ale mam do opisania całe dwa dni. Niestety mam zaległości i muszę sobie przypomnieć co działo się w Kuala Lumpur.

Kuala Lumpur dzień drugi

Tak naprawdę drugiego dnia chcieliśmy zobaczyć dwie rzeczy. Trojkę Fostera i duże Akwarium.
Budynek Fostera to nowoczesna mieszkaniówka o bardzo ciekawej architekturze. Mam nadzieję, że zdjęcia których Andrzej zrobił tysiące, może pokażą co nieco. Rzeczywiście budynek zachwyca swoją sylwetką i skalą. Wysoki parter na ok 7 m robi wrażenie. Wszystko jest przemyślane i dopracowane. Weszliśmy do środka, żeby zobaczyć wnętrza. No i nie mogę przestać o tym myśleć. Jestem po prostu zauroczona takim fragmentem o powierzcni trójkąta, wys 7 m. Na podłodze wykładzina, betonowa ściana i setki metrów przepięknej tkaniny. A ja mam słabość do tkanin. A ta była idealna. No i do tego dwie piękne stojące lampy. Dawno nie widziałam tak pięknego wnętrza. Po prostu doskonałe. Dorotka mnie zrozumie.
Akwarium też było imponujące. Przechodziło się szklanymi tunelami, a nad głowami pływały wielkie rekiny i płaszczki. Ogromne ryby na wyciągnięcie ręki to było coś dziwnego. W terrariach były węże, żaby, skorpiony i inne robaki. Węże udawały, że są z plastiku. I prawie nabraliśmy się. Po południu zobaczyliśmy jeszcze Plac Merdeka, Pałac Sultan Abdul Samad i stary remontowany meczet obok. Potem zaczęło padać i postanowiliśmy przejechać się kolejką naziemną i zobaczyć inne rejony miasta. Pod wieczór dotarliśmy do dworca kolejowego, bo o 23 mieliśmy pociąg do Singapuru. W jakiejś hinduskiej jadłodajni udało nam się odpalić Skype'a i porozmawiać z dziećmi, pierwszy raz połączenie było tak dobrej jakości. Pociąg był opóżniony tylko pół godz. Po przyłożeniu głów do poduszki zasnęliśmy od razu i obudził nas dopiero celnik na granicy następnego dnia rano.

Singapur dzień przedostatni

Mieliśmmy jeszcze ambitne plany na Singapur. Kasia zabrała nas do Urzędu Miasta Państwa. Bo to jedno i to samo. Spędziliśmy tam ze dwie godziny. Było to bardzo ciekawe doświadczenie socjologiczne. Jak może funkcjonować urząd i jakie obowiązują standardy. Byliśmy w szoku.
Potem pojechaliśmy do hotelu z łodzią ogrodem na dachu pod nazwą Marina Bay Sands. To taka wizytówka miasta. Bardzo charakterystyczna. Wjechaliśmy na taras widokowy i jeszcze raz obejrzeliśmy panoramę miasta. Zaczęło padać i padało już do końca dnia. Ale udało nam się dotrzeć do hinduskiej dzielnicy na pyszną kolację. Ja nie miałam już siły na nocne eskapady, więc wróciliśmy do domu, gdzie zasnęłam natychmiast.

Singapur dzień ostatni

Dzisiaj już wyjeżdżamy, w nocy o 24. Postanowiliśmy zrezygnować z planów na ten dzień i nie poszliśmy do ZOO. Zostawiamy to na następny raz. Wybraliśmy się na spacer nad morze, parę kroków od domu. Tam napiliśmy się soku z trzciny cukrowej. Był pyszny i orzeżwiający. Pogoda dzisiaj była ciężka i lepka. Zbierało się na burzę. Lunęło ok 4 tej i od razu poprawiła sie atmosfera. Niestety nadal jest bardzo wilgotno. Nad morzem dzisiaj było mnóstwo statków i wszystkie na coś czekały. To niecodzienny widok tak mieć prawie w zasięgu ręki setki dużych statków. Singapur to w zasadzie miasto ogród. Takie mają założenia i realizują je już od 50 lat. Myślę, że z dużym skutkiem. Tereny zielone są bardzo zadbane, starannie zaprojektowane i otwarte dla mieszkańców. W weekendy dużo ludzi biega, spaceruje, griluje. Przychodzą całymi rodzinami.
W zasadzie to nie mogę już pisać, bo myśle tylko o domu o Warszawie. Już nie mogę się doczekać kiedy zobaczę moją Nisię. Tęsknię za wszystkimi przyjaciółmi. Do zobaczenia w Warszawie.







































niedziela, 24 lutego 2013

Kuala Lumpur

Stolica Malezji przywitała nas pochmurną pogodą. Miło było odetchnąć od palącego słońca. Podróżowanie Aeir Asia to czysta przyjemność. Andrzej wykupił opcję z dowozem z lotniska na dworzec kolejowy i to był strzał w dziesiątkę. Wpadliśmy na geniajny pomysł, żeby zostawić nasze bagaże w przechowalni na dworcu. Wzięliśmy tylko kilka najpotrzebniejszych rzeczy do małego plecaczka i ruszyliśmy w miasto.
Kuala Lumpur zrobiło na nas ogromne wrażenie. To już nie Tajlandia. To ogromne miasto rozciąga się wśród pagórków i zieleni. Podobnie trochę jak Gdańsk, ale w innej skali. Mają fantastycznie rozwiązaną kwestię komunikacji. Kilka nitek naziemnej kolejki i nowoczesna komunikacja autobusowa powodują, że można od razu bez problemu poruszać sie po tej metropolii.
Z dworca pojechaliśmy jak najszybciej do Twins Towers. To te słynne dwie wieże złączone łącznikiem, wizytówka Kuala Lumpur. Pamiętacie z filmu"Mision Imposible"? Łał, robią wrażenie. Naprawdę są fantastyczne. Trochę już tych wysokościowców widzieliśmy, ale te są niesamowite. Takie, powiedziałabym majestatyczne, dostojne, niezwykłe. Sylwetka tych wież była mi ogólnie znana, ale zaskoczył mnie detal. Wyobrażcie sobie, elewacja zrobiona jest ze stali nierdzewnej, ale nie takiej prostej w arkuszach, tylko z rurek giętych po łuku. Daje to efekt koronkowej roboty. Niestety nie udało nam się wjechać na górę. W niedzielę bilety rozeszły się bardzo szybko, dla nas już nie wystarczyło, w poniedziałki zamknięte dla zwiedzających. Musimy się obejść smakiem, ale trzeba coś zostawić na następny raz. Wjechaliśmy za to na wieżę telewizyjną, która ma niecłe 300 m. Było warto zapłacić po 50 zł. Widoki fantastyczne, choć było pochmurno. Patrzcie na załączone zdjecia.
Potem dotarliśmy do dzielnicy hinduskiej i zjedliśmy prawdziwy hinduski posiłek. Smakował wybornie. Zaczęło robić się ciemno i postanowiliśmy poszukać naszego hotelu. Wydawało się, że kilka przystanków kolejką i będziemy na miejscu, ale nie ! To zadanie okazało się nie lada wyzwaniem dla strudzonych już podróżników. Na długiej ulicy nie było żadnej numeracji. Musieliśmy przejść się i wyszukać nazwy hotelu. Baliśmy się, że to hotel widmo. Na szczęście czekała nas nas miła niespodzianka. Hotel okazał się fantastyczny, najlepszy jak do tej pory.
Reszta w następnym poście, bo musimy już lecieć w miasto. Dzisiaj drugi dzień, ostatni. Wieczorem o 23 mamy pociąg sypialny do Singapuru.
























Ostatki w Tajlandii

Jutro wylatujemy do Kuala Lumpur. Dzisiaj był ostatni wieczór w kraju, w którym gościliśmy od prawie miesiąca. W Krabi znależliśmy miły nocleg i wypuściliśmy się w miasto na zakupy. Zostało nam trochę batów do wydania. Poszło nam to bardzo szybko, a w zasadzie to ja się poświęciłam i zrobiłam " te okropne " zakupy. Potem poszliśmy na kolację w porcie, na świeżym powietrzu. Na straganie, w lodzie leżały ryby i owoce morza. Wybraliśmy tuńczyka. W czasie gdy nasza ryba grilowała się, postanowiliśmy jeszcze spróbować ślimaków. Bo kiedy, jak nie teraz ? Kucharz dorzucił do grila porcję naszych ślimaków i popięciu minutach były gotowe. Zjedliśmy wszystkie, wyciągając je z muszelek wykałaczkami. Były nawet dobre, podobne w smaku do kalmarów. Muszelki zabrałam i przywiozę do Warszawy. Tutaj te ślimaki,są takie naturalne i oczywiste, tak jak u nas kurczak. To było kolejne doświadczenie z dziedziny próbowania nieznanego.

Piszę teraz następnego dnia już w samolocie. Muszę skorygować sformuowanie "miły nocleg". Nie było miło. Huczała jakaś trafostacja, pożarły nas komary i wogóle nie było spania. Nie było też problemu ze wstaniem o 5'30 na na samolot. Wyjeżdżamy i przydałaby się jakaś retrospekcja, ale chyba nie dzisiaj. Ale mówiąc jednym zdaniem było super !





























piątek, 22 lutego 2013

Oczekiwanie

Jest następny dzień rano. Sobota. Czekamy na transport do Ko Phi Phi, a potem do Krabi. Jest problem, jest duży wiatr, duża fala i nic nie pływa. Szczęśliwie mamy cały dzień na dotarcie do Krabi. Samolot mamy w niedzielę z rana. Mam nadzieję, że zdążymy.
Dzisiaj nasz Raj wygląda zupełnie inaczej. Trochę jak Sopot po sezonie. Jest cudnie. Oczywiście temperatura jest odpowiednio wyższa, ok 30 *C. Siedzimy w knajpie, jemy śniadanie, zbierają się ludzie. Nie tylko my chcemy stąd wyruszyć dalej.
Ale się przejaśnia i jestem dobrej myśli, że zaraz popłyniemy.

Ko Phi Phi dzień drugi, ostatni

Dzisiaj pierwszy raz było prawdziwe plażowanie. Takie leżenie na piasku i przewracanie się z boku na bok. Na Ko Lancie chowaliśmy się w cieniu, bo na piasku było nie do zniesienia gorąco.
Dzisiejszy dzień był trochę zamglony, słońce nie było takie ostre i dzięki temu mogliśmy poleżeć na plaży. Ale nie tylko. Od wczoraj snurkujemy, tj. pływamy z maską i rurką. Prawie cały miesiąc ciągamy ten sprzęt na własnych plecach i w końcu się przydał. Dosłownie w zasięgu ręki mamy tutaj piękne rafy i wszelką obfitość egzotycznych ryb. Boję się tylko tych jeżowców. Naprawdę snurkowanie jest fantastyczne, o ile woda jest czysta i jest co oglądać. A tutaj zdecydowanie jest co oglądać. Powinnam oczywiście dołączyć zdjęcia spod wody, a nie o tym opowiadać, ale nie posiadamy odpowiadniego aparatu. A szkoda. Może następnym razem.
W każdym razie podbrązowiliśmy się troszeczkę przy tym snurkowaniu.
Dzisiaj po raz pierwszy pomyślałam, że chciałabym już wrócić do domu. Jeszcze pięć dni. Ale koniec z odpoczynkiem. Pojutrze lecimy do Kuala Lumpur i czekają nas dwa dni poznawania miasta. Jestem bardzo ciekawa tamtejszej współczesnej architektury. Dzięki wskazówkom Kasi jesteśmy przygotowani lepiej niż w Bangkoku.
Piszę tego posta, ale nie wiem kiedy go wyślę. Nie mamy tutaj wi fi. Jeśli narzekałam na powolne łącza na Ko Lancie, to odwołuję. Tutaj jest zdecydowanie gorzej. Jak widać, Raje na ziemi mają swoje ciemniejsze strony.
Tęsknię już za Warszawą, za zimą, za domem. Buuu, chcę do Nisi.

czwartek, 21 lutego 2013

Ko Phi Phi

Dotarliśmy do Ko Phi Phi ok. 10 z rana. Poszło sprawnie, bo w cenie biletu na statek wliczony jest dowóz do przystani. To bardzo ułatwia. Na miejscu okazało się niestety, że nasz hotel jest po drugiej stronie wyspy. W internecie ta informacja była delikatnie mówiąc zawoalowana. Musieliśmy dopłacić 400 batów za dodatkowy kurs statkiem i poczekać prawie trzy godziny. Byliśmy trochę zawiedzeni. Ale była też nadzieja, że będzie lepiej niż tam gdzie byliśmy. Wyspa jest bardzo urokliwa, czyściutka woda, ładne widoki, ale za dużo ludzi i za dużo statków. Jak w Międzyzdrojach!
No i okazało się, że nasz kawałek wyspy jest rajem na ziemi (to już drugi raj na tym wyjeździe).
Malutka plaża, kilka knajpek, porozrzucane bungalowy, a jeden z nich okazał się nasz. Bardzo się ucieszyliśmy. Mamy fantastyczny widok z okna. I tak mimochodem udało się odkryć odludną część Ko Phi Phi.
Siedzę teraz w knajpie na plaży, piszę co piszę, w tle leci muzyka Reagge, zaraz zajdzie słońce. Staram się chłonąć tą chwilę. Jest cudownie!

środa, 20 lutego 2013

Nurkowanie

No i zrobiliśmy to! Nie mogę w to uwierzyć. Udało nam się. Ale od początku.
Z samego rana przyjechali po nas Wiktor z Siergiejem. Ten drugi to boss. W porcie czekał na nas statek, taki dwupokładowy. Było tam już ze 12 osób. Po 2 godz dopłynęliśmy do wyspy w postaci wystającej skały. W ciągu tego czasu, Wiktor objaśniał nam teorię i pokazywał co do czego służy i jak się nazywa. Byłam przekonana, że wysiądziemy na jakiejś plaży i poćwiczymy wszystko na głębokości ok 1 metra. Ale nie. Po założeniu akwalungu, który waży ze 200 kg, wskoczyliśmy po prostu do głębokiej wody. Nadal myślałam, że podpłyniemy do jakiejś plaży. Nic bardziej mylnego. Tego nie było w planach.
W wodzie poczułam się bardzo dziwnie. Szum wypuszczanej wody i jednak poczucie strachu były dominujące. Skupiałam się na tym, żeby oddychać ustami. Musiałam bardzo się koncentrować, żeby nie wpaść w panikę. To nie było łatwe. Trochę nie byliśmy dociążeni i trudno się było zanurzyć. Wiktor cały czas był przy nas i regulował napowietrzenie naszych kamizelek.
Pokazywał pod wodą ustalonymi znakami co mamy robić. Bałam się strasznie.
Ostatecznie zeszliśmy za pierwszym razem na głębokosci 6 metrów. Byliśmy pod wodą 22 minuty.
Po wynurzeniu, nie mogłam uwierzyć, że udało nam się. Szczerze mówiąc byłam w szoku.
Wejście z akwalungiem na statek, to też była niezła próba dla kręgosłupa. Cieszyliśmy się, że żyjemy. Po półtorej godzinie odpoczynku zdecydowaliśmy się na drugie zanurzenie. Tym razem bardziej świadomie. Popłynęliśmy w drugie miejsce. Na otwartym oceanie wystawał kawałek skały, taki 2 na 2m, pod nazwą Kohn Bida. Wskoczyliśmy obok. Tutaj już co nieco zaczęliśmy widzieć. Płynęliśmy z Andrzejem trzymając się za rękę, żeby łatwiej było Wiktorowi nas kontrolować. Tym razem byliśmy dociążeni i było łatwiej z zanurzeniem. Bałam się, że zahaczę o kolce jeżowca, nie do końca panowałam nad swoim ciełem. Na głębokości 8m na kolanach zaczęliśmy ćwiczenia, które normalnie ludzie wykonują w basenie na ok.1,5m. Przy próbie wyjęcia ustnika, napiłam się trochę słonej wody i tylko świadomość, że jesteśmy bardzo głęboko zmusiła mnie do opanowania paniki. Dzięki temu dowiedziałam się, że można kaszleć i bekać do ustnika. Drugi raz nie chciałam dokonać tej próby, ale Andrzejowi wyszło, to nie miałam wyjścia. Poszło lepiej niż za pierwszym razem. Oczyszczanie maski z wody poszło mi sprawnie, jeszcze przy pierwszym zanurzeniu. Andrzej miał z tym więcej problemów. Pływaliśmy 30 minut i dotarliśmy na głębokość ponad 12m. Tym razem trochę więcej udało nam się zobaczyć. Momentami czułam się jak na seansie w IMAX na filmie 3D o życiu oceanów. To było naprawdę ekscytujące.
Moim zdanie Wiktor spisał się bardzo jako instruktor. Gdyby nie on, to nie wiem czy bym się odważyła. A tak się udało i bardzo się z tego cieszę. Miło też było, cały dzień porozmawieć po rosyjsku, choć często była to mieszanka rosyjskiego, polskiego i angielskiego.
Dzięki Maćku, że mnie zdopingowałeś.
Małgosiu, mam nadzieję, że jesteś z nas dumna i po powrocie przyznasz nam jakiś medal! Przecież wiesz jakie to tyło dla mnie trudne.
Jutro płyniemy na Ko Phi Phi i będziemy tam dwa dni.

Ps. Pozdrawiam wszystkich, którzy piszą komentarze. Dziękuję.