Dzisiaj pierwszy raz było prawdziwe plażowanie. Takie leżenie na piasku i przewracanie się z boku na bok. Na Ko Lancie chowaliśmy się w cieniu, bo na piasku było nie do zniesienia gorąco.
Dzisiejszy dzień był trochę zamglony, słońce nie było takie ostre i dzięki temu mogliśmy poleżeć na plaży. Ale nie tylko. Od wczoraj snurkujemy, tj. pływamy z maską i rurką. Prawie cały miesiąc ciągamy ten sprzęt na własnych plecach i w końcu się przydał. Dosłownie w zasięgu ręki mamy tutaj piękne rafy i wszelką obfitość egzotycznych ryb. Boję się tylko tych jeżowców. Naprawdę snurkowanie jest fantastyczne, o ile woda jest czysta i jest co oglądać. A tutaj zdecydowanie jest co oglądać. Powinnam oczywiście dołączyć zdjęcia spod wody, a nie o tym opowiadać, ale nie posiadamy odpowiadniego aparatu. A szkoda. Może następnym razem.
W każdym razie podbrązowiliśmy się troszeczkę przy tym snurkowaniu.
Dzisiaj po raz pierwszy pomyślałam, że chciałabym już wrócić do domu. Jeszcze pięć dni. Ale koniec z odpoczynkiem. Pojutrze lecimy do Kuala Lumpur i czekają nas dwa dni poznawania miasta. Jestem bardzo ciekawa tamtejszej współczesnej architektury. Dzięki wskazówkom Kasi jesteśmy przygotowani lepiej niż w Bangkoku.
Piszę tego posta, ale nie wiem kiedy go wyślę. Nie mamy tutaj wi fi. Jeśli narzekałam na powolne łącza na Ko Lancie, to odwołuję. Tutaj jest zdecydowanie gorzej. Jak widać, Raje na ziemi mają swoje ciemniejsze strony.
Tęsknię już za Warszawą, za zimą, za domem. Buuu, chcę do Nisi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz