Dzisiejszy dzień jest fantastyczny (bo jeszcze trwa). Po przyjeździe do Chiang Mai spotkaliśmy ponownie znajomą parę z Belgii. Razem z nimi i jeszcze z duetem z Germanii ruszyliśmy na poszukiwanie pokoi. Udało się za drugim podejściem. Nasz hotel jest bardzo przyjemny i tani (70 zł za dobę), a pokoje są bardzo ładne, z klimatyzacją, ciepłą wodą, no i jest mini basen w cudownym otoczeniu. Nie mogliśmy uwierzyć własnemu szczęściu. Na dodatek wybraliśmy atrakcyjny wariant trekingu. Zdecydowaliśmy się na trzydniową wycieczkę. Podobno będzie grupa mocno międzynarodowa.
Aha zapomniałam napisać, że na dworcu udało nam się kupić bilety powrotne na pociąg sypialny do Bangkoku, na pasujący nam dzień. To też był dla nas duży bonus.
Cały dzień spędziliśmy z naszymi Belgami. On nazywa się Wim, a ona Monika. Nie mogę uwierzyć, ale cudownie dogadujemy się. Mam ciągle na myśli nasz angielski. Mamy zamiar spędzić razem cztery dni, w tym trzy dni trekingu.
Na początku trochę odpoczęliśmy i popływaliśmy w basenie. Ochłoda sie przydała, bo dzisiaj dzień bardzo gorący i słoneczny (34 C). Potem poszliśmy zobaczyć główną świątynię w mieście Wat Phra Sing. Pozostałe 349 pomniejszych świątyń albo oglądalismy z zewnątrz, albo darowaliśmy sobie.
Chiang Mai jest bardzo klimatyczny. Jest drugim co do wielkości miastem w Tajlandii i dwadzieścia razy mniejszym od Bangkoku. Bardzo nam pasuje to miejsce na ziemi. Jest takie urokliwe, przyjazne i po prostu dobrze się tu czujemy.
Miałam przerwę w pisaniu, bo poszliśmy na masaż. Łał!!!!! Ale było cudownie!
Weszliśmy do niepokaźnego miejsca tuż obok naszego hoteliku. Za 350 batów czyli 35 zł oboje mieliśmy godzinny odjazd. Cały czas mówię o masażu. Przemiła, drobna Tajka o cudownych dłoniach masowała moje ciało, na początku delikatnie, potem coraz bardziej stanowczo, aż wskoczyła na moje plecy, opierając się swoimi kolanami na moich udach i zaczęła mnie ugniatać przedramionami. Uśpiona początkowym relaksem, byłam bardzo zaskoczona zwrotem akcji.
Wymasowała mi całe ciało, razem z dłońmi, stopami, głową i twarzą. Na koniec wyściskałyśmy się tak od serca. Wyszłam stamtąd jak nowonarodzona. Ledwo poznałam swoje obficie w lustrze. Andrzej też wyszedł odmieniony.
Teraz pakujemy plecaki na jutrzejszą wyprawę i nie jest to takie proste. No, ale trzeba dokonywać wyborów, co zabrać a co zostawić.
Uwaga! Nie będę pisać przez trzy dni. Nisia proszę, nie denerwuje się. Tam, dokąd idziemy nie będzie zasięgu i nie bierzemy iPada. Ale potem napiszę z nawiązką. Zaczynam się rozkręcać z tym pisaniem. Niedługo będziecie mieli mnie dosyć.
Chyba będę musiała udostępnić bloga na forum publicznym, bo dochądzą mnie słuchy, że są kłopoty z odbiorem. Andrzej zaraz się tym zajmie. Mam nadzieję??
Proszę o sygnały zwrotne od tych co czytają tego bloga. Będzie to miła zachęta.
PS Tomku, dzięki za dobre słowo.














Napisałam SMS ale nie wiem czy odbieracie.
OdpowiedzUsuńPiszcie Kochani, bo to fascynuujące, czuję się jakbym była z Wami. I proszę o więcej.
Całuski z szaroburej Wawy
Margareta
Ciesze sie ze macie super.
OdpowiedzUsuńNajlepsze zyczenia urodzinowe Andrzejowi, duzo zdrowka i sil na kolejne wyprawy. 100 LAT!!!!!
U nas ok, brzuszek rosnie:)
Pozdrawiamy goraco.
Edyta i Mirek