Myślałam, że dam spokój tej Kambodży, ale nie mogę. Muszę to z siebie wyrzucić.
Wyruszyliśmy z Siem Reap o 2.30 w nocy. Po przejechaniu jednego kilometra, kazali nam wysiadać z autobusu. Po pół godz czekania przyjechał następny, taki duży z miejscami do leżenia. Wydawało się, że będzie super. Niestety, nasze leżanki na samym tyle busa nie nadawały się ani do leżenia, ani do siedzenia, na dodatek silnik rozgrzewał siedziska i było jak w piecu. Po wejściu na te leżanki nie mogliśmy się ruszyć i ledwo stamtąd wydostaliśmy się. Ostatecznie ulokowaliśmy się oboje na ostatniej wolnej pryczy. O 5 z rana byliśmy już na granicy. Ucieszyliśmy się, że tak szybko. Przedwcześnie. Oczywiście wyrzucili nas z bagażami z autobusu i czekaliśmy do 7 (dwie godziny !!!) na odprawę paszportową. Było trochę czasu na obserwację.
Nie mogłam sie nadziwić jak to wszystko funkcjonuje. Straszny smród, żebrajace dzieci, starcy i setki osób czekujących do odprawy. A był piękny wschód słońca i nadawał temu wszystkiemu surrealistycznego smaczku. O godz 7 na gwizdek wszyscy na ulicy stanęli na baczność i został odegrany jakiś hymn. Na następny gwizdek wszystko ruszyło dalej.
Nie mogłam patrzeć na powszechną, jawną korupcję celników. To było obrzydliwe i odbywało się taśmowo. Nikt nie odważył się nawet zaśmiać. Panował nastrój terroru i poczucie, że jesteś nikim.
Po drugiej stronie granicy, w Tajlandii było jak w domu.
Teraz siedzimy i czekamy na resztę pasażerów naszego busa. Oczywiście jesteśmy oznakowani kolorowymi nalepkami do identyfikacji. Zaczęły sie żarty i śmiechy. Jakiś ciężar wszystkim spadł z ramion. Facet obok powiedział: "Tailand is ok, Kambodia no way".




To chyba mój ulubiony wpis, jak do tej pory;) mama jest coraz lepsza! Tak trzymaj. Szkoda tylko, ze nie okrasiłaś tego wpisu jednym celnym zdjeciem;)
OdpowiedzUsuńSyn